Każde święto może być piękne i
prawdziwie odświętne. Oczywiście.
Tak jak piękno i odświętność
każdego z nich mogą zabić okoliczności. Tak jest najczęściej w
moim przypadku i tak też było dziś. Wszystkich Świętych
(kojarzone ze świętem zmarłych, choć to tak naprawdę święto
żywych) – dzień rytualnego już właściwie i tłumnego
nawiedzania grobów naszych bliskich, o których pamiętamy często
raz w roku. Dobrze, że jest choć ten jeden raz. Z założenia dzień
przepełniony refleksją i głęboką zadumą nad rzeczami większymi.
Z założenia. W praktyce to najczęściej bezrefleksyjne wypełnienie
obowiązku w dzień, w który wypada to zrobić.
Z czym więc kojarzy mi się 1.
listopada zamiast refleksji i głębi przeżyć duchowych?
Tłok w tramwajach i korki na ulicach,
policjant soczyście opieprzający taksówkarza, który chciał
władować się przed wszystkich, moherowa ściana uniemożliwiająca
wysiadanie z tramwaju i zdolna stratować każdego, kto tylko oderwie
się od grupy.
Stragany pod cmentarzem, ze
sprzedawanymi 2 razy drożej niż zwykle zniczami, kwiatami,
piernikami, sucharami. Na szczęście nie było jeszcze w tym roku
plastikowych gadżetów halloweenowych. Ale założę się, że i one
w końcu się pojawią.
Lamentujący ludzie na przystankach. W
końcu trzeba pokazać, że żałoba.
Wzajemne pretensje, nieważne o co,
ważne, żeby były. No i narzekanie na to, że „ta tuja tak
wyrosła”, że „nigdy jej nie przycinają”, że „cały grób
zaśmieca”. Te kwestie to już prawdziwa tradycja.
Ludzie zbierający pieniądze i grający
na instrumentach rzewne melodie. To jest nawet w porządku, rozbawiło
mnie natomiast, że przy wejściu stał gitarzysta, a parędziesiąt
metrów dalej akordeonista i obaj grali dokładnie ten sam smętny,
cmentarny motyw muzyczny. Nie mogli stworzyć duetu? A może o sobie
nie wiedzieli?
No i hit dnia. Ludzie z grabiami na
plecach i obłędem w oczach. Tej grupy nie zamierzam bynajmniej
wyśmiewać. Nie mam odwagi. Wystarczy mi, że usłyszałem dziś
urywek rozmowy dwóch takich osób: „...jak zabijesz kogoś obcego,
to jeszcze pół biedy...”. Oczyma wyobraźni widziałem strzępy
skóry zwisające z grabiowych zębów. Mam nadzieję, że obraz ten
w wyobraźni pozostanie.
Jak śmiem żartować sobie z takiego
dnia jak Wszystkich Świętych? Otóż, ja po prostu tak mam, nie
lubię zbyt poważnego podejścia, zdecydowanie preferuję za to
podejście zdrowe, z przymrużeniem oka. To chyba mój sposób, żeby
nie zwariować. Do końca.
Rzecz jasna da się ten dzień przeżyć
pięknie, wielu się to udaje. Wczoraj czytałem wyznanie człowieka,
który zamierzał dziś po zmroku wybrać się na jeden z miejskich
cmentarzy wojskowych wraz z żoną i dzieckiem, zapalić znicz i
krzyknąć wspólnie „Za wolność!” za zespołem Luxtorpeda.
Można? Można.
Ja też pójdę, kiedy się ściemni.
Może ich usłyszę.
Najlepszego.
Podoba mi się końcówka notki. I cieszę się, że nie muszę jechać przeładowanym tramwajem,stać na przystanku i słuchać ludzi wokół. My zawsze chodzimy pieszo, co prawda też w tłumie,jak na jakiejś pielgrzymce. A dziś to ja miałam swoje własne przeżywanie tego dnia i śmiało mogę rzec, jedno z najlepszych,a może nawet najlepsze.
OdpowiedzUsuń