Święta, święta i
wiadomo... Całkiem ciekawą definicję znalazłem na jednej z
niemądrych stron internetowych. Ponoć „Wigilia to moment, w
którym cała rodzina spotyka się przy stole, by przypomnieć sobie,
dlaczego resztę roku spędza osobno”. Czasami nie sposób się z
tym nie zgodzić. Muszę jednak uczciwie przyznać, że w tym roku na
prawdę nie było źle. Może inaczej – nikt nie zginął, można
więc z powodzeniem uznać, że magia Świąt zadziałała. W dodatku
dostałem bardzo trafny prezent (choć trudno, żeby nie był trafny,
mój list do Mikołaja był dość precyzyjny),
pochwalę się zresztą
prezentując go na załączonym obrazku.
Z traumatycznych momentów
w tym roku został już tylko Sylwester. Brzmiałoby to niemal
optymistycznie, gdyby nie fakt, że Sylwester to w ogóle ostatnia
rzecz, jaka będzie miała miejsce w tym roku, traumatyczna czy nie.
A potem już nowy, piękny rok 2013, jak wynikałoby z życzeń
zawsze lepszy niż poprzedni, a w praktyce – to zawsze loteria, a
ja do gier losowych zbytniego szczęścia nie mam.
Koniec roku... Dla mnie
święta umowne są dość absurdalne. Co innego obchodzić jakieś
konkretne wydarzenie, czy to Boże Narodzenie, odzyskanie
niepodległości czy też zwyczajne urodziny, a co innego umowne
imieniny, które nie znaczą praktycznie nic ponad to, że grupa
ludzi, która ma tak samo na imię postanawia ustanowić sobie jakąś
datę, żeby mieć konkretny pretekst do napicia się (choć jeśli o
to ostatnie chodzi, to może faktycznie każdy pretekst jest
dobry...). A to? To nawet nie moje imieniny, tylko jakiegoś
Sylwestra. A jednak wszyscy piją, świętują i radują się, więc
radujmy się i my, w końcu – czemu by nie?
Koniec roku to także,
jak się przyjęło, czas podsumowań. Muszę więc przyznać
otwarcie, że mój rok 2012 był rokiem na prawdę... dobrym. Na
pewno był udany i ciekawy, szczególnie w porównaniu do roku
poprzedniego. Nie będę się tu może wdawał w szczegóły, ale
wymienię to i owo, ot tak, dla poćwiczenia własnej pamięci.
Był więc w owym roku
2012 wyjazd do Wrocławia, o którym kto inny i gdzie indziej,
był samotny wypad w Tatry latem, były urodziny i to niejedne, był
tort w kształcie kupy, był Koniec Świata.
Były koncerty z dudami w
tle, były spektakle z obłędem w tle, były pikniki z Wartą w tle.
Były knajpy i muzyka.
Ale nade wszystko –
byli ludzie. Wiele nowych osób, najczęściej nie do końca
normalnych, co świadczy o ich wspaniałości. Niektórzy spotkani
raz czy dwa, tak zwani „ludzie – legendy”, inni, będący moimi
częstszymi towarzyszami wędrówki przez czas tego roku. Zresztą,
jeżeli czytasz mnie teraz, to jest duża szansa, że jesteś jedną
z osób, o których właśnie piszę, w tym układzie dziękuję Ci
za to, że ten rok również dzięki Tobie był dla mnie właśnie
taki.
Wszystko to o czym
wspomniałem, o czym wspomnieć zapomniałem i czego ubrać w słowa
zwyczajnie się nie dało, pozwala mi spoglądać w przyszłość z
umiarkowanym optymizmem.
Wiem, że trudny czas
przede mną, trzeba będzie w końcu zmobilizować się i wkroczyć w
tak zwaną dorosłość. Trzeba będzie (i tu popłynę spontanicznie
z jakąś kwiecistą metaforą) zakończyć żeglugę po Morzu
Beztroski i ostrożnie przybić do lądu zwanego Odpowiedzialność,
uważając, aby nie pójść na dno rozbiwszy się o zdradliwe klify
Brutalnej Rzeczywistości (niezłe, nie?).
Wygląda jednak na to, że
jest wokół mnie parę osób, które w razie czego rzucą mi jakieś
małe koło ratunkowe, albo podholują kawałek. Jest więc szansa,
że wszyscy jakoś przetrwamy również rok 2013, a kto wie, może i
następne. Czego sobie i Państwu życzę.